01.06.2015
Kiedy kupiłam bilet na Dominikanę wiedziałam, że ta rajska wyspa słynie głównie ze swoich bajecznych plaż. Tysiące turystów odwiedzają Dominikanę właśnie po to, aby wylegiwać się na białym piasku i kąpać w turkusowej wodzie. Ale ja, jako zagorzała przeciwniczka plażowania od razu założyłam, że leżenie na plaży owszem, ale nie dłużej niż godzinkę dziennie. Poza tym plan zakładał wyciągnięcie z Dominikany jak najwięcej, a więc zwiedzanie, zwiedzanie i jeszcze raz zwiedzanie.
Rzeczywistość karaibska jest jednak trochę inna. Mimo faktu, że wcześniej odwiedziłam już chociażby Kubę, lecąc na Dominikanę jakby o tym zapomniałam. Tam życie toczy się wolniej. Autobus albo pojedzie albo nie. Już od pierwszych dni pobytu na wyspie zweryfikowałam swój plan i poddałam się nurtowi wydarzeń. Czyli w skrócie – jadę tam, gdzie akurat jedzie autobus i nie zakładam żadnego planu, bo i tak coś wydarzy się po drodze i plan kilka razy ulegnie zmianie. Ot Karaiby!
Oczywiście jakiś zarys planu był, czyli kilka miejsc, które chciałam zobaczyć za wszelką cenę. Jednym z nich był Półwysep Samana. Skrawek raju, wrzynający się w Ocean Atlantycki. I w tym miejscu muszę się do czegoś przyznać – zmieniłam zdanie na temat plażowania. Jak zobaczyłam tamtejsze plaże – oszalałam. Kilometry wybrzeża z miałkim piaskiem, palmy kłaniające się oceanowi z pokorą i co najważniejsze miejsca totalnie bezludne. Oczywiście wokół miasteczek jak choćby Las Terrenas znajdziemy sporo plażowiczów, ale wystarczyło pojechać kilka kilometrów na zachód lub wschód i można było mieć całą plażę tylko dla siebie.
Zatrzymałam się właśnie w Las Terrenas – niewielkim miasteczku w północnej części półwyspu. Co prawda turystyka wdarła się i tutaj, ale nie ma tu na szczęście molochów all inclusive, więc Las Terrenas zachowało styl wioski rybackiej jaką dawniej było. Miejscowość jest jakby podzielona na 2 części: nadmorską z knajpkami na plaży i „pueblo” czyli tam, gdzie toczy się życie. W ciągu dnia przy plaży życie toczy się leniwie, pojedynczy turyści z drinkami w rękami wylegują się na plaży, niektórzy korzystają z atrakcji jakimi jest nurkowanie, czy kitesurfing. Natomiast wystarczy odejść od ulicy wzdłuż wybrzeża i wejść odrobinę w głąb miasteczka. Motocykle, klaksony, przekrzykiwanie mieszkańców, muzyka, zapachy z lokalnych knajpek – wszystko to uderza w nasze zmysły bez uprzedzenia. Miasteczko jest niewielkie i nie ma zabytków, które można by zwiedzać, ale ma swój niesamowity rytm. Najlepiej usiąść w jednej z knajpek tuż przy ulicy i obserwować życie mieszkańców. Zawsze czuję się wtedy jakbym gapiła się w telewizor. Ulica, pozornie nic nadzwyczajnego, korki, krzyki, klaksony. Ale ten karaibski chaos ma w sobie coś, czego nie da się opisać.
Pamiętam jak jednego dnia, razem ze znajomą poszłyśmy zjeść śniadanie. Wybrałyśmy miejsce, gdzie kucharzem, kelnerką i właścicielem w jednej osobie była leciwa Włoszka. Zatroszczyła się o nas jak dobra ciocia, goszcząc nas lokalnymi przysmakami. Co więcej, specjalnie ustawiła nasz stolik i krzesła w kierunku ulicy. Widać to ich narodowy sport – gapienie się na to, co się dzieje wokoło. My miałyśmy rewelacyjny widok – na golibrodę. Przez ponad pół godziny obserwowałyśmy jak fryzjer precyzyjnie wycina kunsztowne wzorki na brodzie swojego klienta. Musicie wiedzieć, że na Dominikanie mężczyźni bardzo dbają o swój wygląd. W końcu to kultura „macho”. Ale o tym dłużej w innym wpisie.
Wracając do Las Terrenas i półwyspu Samana – zdecydowanie warto się tutaj zatrzymać na odrobinę dłużej. Oprócz bajecznych plaż to miejsce ma nam do zaoferowania wiele atrakcji, m.in. park narodowy Los Haitises z niesamowitymi jaskiniami i lasami mangrowymi czy wodospad El Limon, wysoki na 52 metry i ukryty w tropikalnym lesie. Ale te dwie atrakcje wymagają oddzielnych wpisów, które już niebawem.
Autor: Joanna Biernacka